Właśnie czytasz ostatni post na moim blogu. Postanowiłem się przeprowadzić, w nowe lepsze miejsce. Mojego nowego bloga znajdziesz tutaj: bertfreeride.pl . Oczywiście tego bloga nie usuwam- zostaje tam gdzie zawsze.
Na mojego nowego bloga przeniosłem jedynie kilka wybranych postów z tego bloga.
Budowanie tras rowerowych potrafi sprawić niemalże tyle samo satysfakcji, co jazda na rowerze. Niejednokrotnie przekonałem się o tym na własnej skórze. Jak dotychczas budowałem jedynie na lokalnych, czy prywatnych trasach, w te wakacje to się zmieni. Już za dwa tygodnie wyruszamy w trasę i będziemy budować trasy rowerowe w słowackim bikeparku Bachledowa Dolina. Czasu do wyjazdu jest niewiele, a my mamy spore problemy techniczne z naszymi rowerami, ale miejmy nadzieję, że wszystko uda się załatwić w czasie. Nigdy wcześniej nie byliśmy w tym parku, słyszałem jedynie, że pomagał budować go Filip Polc, zawodnik, którego bardzo lubię. Wyjazd zapowiada się świetnie- już nie mogę się doczekać jak będę jeździł po trasie wybudowanej przez nas samych.
Downhill City Tours Kłodzko: Te zawody dały w kość naszym rowerom
Szykuje się mocno rowerowy wyjazd, właśnie dlatego postanowiłem założyć konto na Instagramie, na którym będę dodawał przeróżne zdjęcia, nie tylko te rowerowe. Obserwujcie mnie tutaj: https://instagram.com/bertfreeride/
Postanowiłem napisać coś o moim filmie, ponieważ w krótkim czasie zyskał on 2000 wyświetleń, co mnie cieszy. Jeżeli nie wiesz o jakim filmie mowa to oglądaj:
Zrobiłem też wersję z samym upadkiem, licząć, że trafię na "fails for your Monday" na portalu pinkbike.com
Pomimo tego, że film jest krótki i nie wymagał szczególnego montażu, to kosztował mnie wiele trudu. Dokładnie trzy dni przed zawodami wstałem o godzinie 6:00 tak, żeby być wjechać pierwszym wjazdem wyciągu. Liczył się dla mnie czas- chciałem, żeby film jak najszybciej trafił do sieci. Dlatego planowałem zjechać dwa-trzy razy i nagrać przejazd. I tu zaczęły się moje problemy. W połowie trzeciego zjazdu treningowego coś zaczęło stukać w moim amortyzatorze. Początkowo myśleliśmy, że jest to kwestia braku oleju, jak się później okazało to nie była kwestia oleju. Czas leciał, a ja wciąż nie miałem nagranego materiału. Postanowiłem zasięgnąć pomocy mojego kumpla, który mieszka niedaleko czarnej, zapakowałem rower do samochodu i w pełnym stroju rowerowym(nie licząc kasku i gogli) wsiadłem do samochodu i pojechałem. W około pięć osób rozpoczęliśmy polowy serwis mojego amortyzatora. Po jakimś czasie uznaliśmy, że to "coś grubszego" i przerwaliśmy pracę. Stanąłem teraz przed wyborem: wracam do domu bez materiału, albo ryzykuję i jadę na zepsutym amortyzatorze. Wybrałem to drugie. Jak się później okazało była to w połowie dobra decyzja, bo zjechałem połowę trasy.W Tego samego dnia, po powrocie do domu film szybko wrzuciłem do sieci.
Gleba, którą zaliczyłem nie należała do rzeczy przyjemnych. Przez jakiś czas w ogóle nie mogłem złapać oddechu. Oprócz tego skończyło się na kilku otarciach: dłoni, łokcia, barku i biodra.
Kwestia zawodów. Równie mocno, jak na filmie, zależało mi na wystartowaniu w Pucharze Polski w czarnej. Start z moim amortyzatorem nie był możliwy, więc musiałem pożyczyć od mojego kumpla jego amortyzator(ten sam model, tylko rok młodszy). Wspomniana przeze mnie "grubsza sprawa" okazała się pękniętą lagą w amortyzatorze, która sprawia mi teraz dużo kłopotów. Wystartowałem z pożyczonym amortyzatorem i w przejeździe finałowym też nie miałem za dużo szczęścia. W górnym odcinku trasy wywróciłem się(od razu wsiadłem na rower, nic się nie stało) nieco dalej zaciął mi się napęd i aż do mety nie mogłem pedałować... Zawody ukończyłem na dwudziestym miejscu. Wyniki znajdziesz tutaj:eliminacjefinał. Na dole, po jakimś czasie, zaczęło mnie boleć biodro i nie mogę teraz jeździć na rowerze.Po tych wydarzeniach czuję, że muszę odpocząć od rowerów.
Filmy z prezentacjami tras będę nagrywał przed wybranymi przeze mnie zawodami. Subskrybcje mojego kanału pomogą w dalszym nagrywaniu takich filmów. Dziękuję każdemu, kto przyczynił się do powstania tego filmu.
Tydzień przed, moimi pierwszymi, zawodami w tym sezonie trenowaliśmy sobie w Koutach nad Desnou. Pierwszego dnia warunki na trasie nie były zbyt przyjazne- na trasie było błoto i było zimno. Tego dnia każdy z nas zaliczył przynajmniej jedną glebę, właśnie ze względu na błoto. Sytuacja zmieniła się na gorsze- chmury zgęstniały i w końcu zaczęło lać, co najgorsze, intensywnie. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że na dzisiaj koniec z jeżdżenia. Lał deszcz, robiło się zimno i słońce przesuwało się coraz bardziej na zachód- czas rozbić namiot. I tu zrobił się problem, wizja rozkładania namiotu w ulewny deszcz, nie podobała się nam wcale. Ponadto tego dnia, w Koutach była jakaś impreza, na którą przyjechały chyba wszystkie karetki z okolicy, które przez długi czas dzwoniły w tym samym czasie, zajmując jednocześnie nasze miejsce na namiot... Na szczęście znaleźliśmy rozwiązanie- postanowiliśmy tę noc spędzić w drewnianym domku, jakieś 30 metrów od kas z biletami na wyciąg. Domek ten leży na ścieżce dydaktycznej, dlatego w jego okolicy były drewniane, ludzkie, rzeźby. Zastanawialiśmy się co zrobić z rowerami. Postanowiliśmy zawiesić je wewnątrz domku, na belkach.
Oto i nasza chatka
Poczekaliśmy na zmrok i wnieśliśmy nasze łóżka do środka. Nie było to takie proste, bo wewnątrz miejsca było bardzo mało. Łóżka całkowicie wypełniły powierzchnie domku.
Dwa rowery po boku
I jeden pod sufitem
Termometr koło restauracji wskazywał 8 stopni. W domku było jeszcze zimniej, przez szpary pomiędzy belkami robił się przeciąg. Na szczęście miałem mój śpiwór puchowy. Zagraliśmy w marynarzyka o to kto śpi przy drzwiach, zagrodziliśmy je i poszliśmy spać.
Ja spałem pośrodku, najbliżej "okna", które zasłoniliśmy płachtą
W namiocie na pewno byłoby cieplej, ale przynajmniej nie musieliśmy go rozkładać w deszcz. Domek ocalił nas przed deszczem i zagwarantował niezapomniane przeżycia. Następnego dnia pogoda była bardzo dobra i jeździło się świetnie.
Prezentuję kolejną koszulkę mojego autorstwa. Przez jakiś czas zastanawiałem się co wpisać przed słowem: Team. Pierwotnie chciałem tam wpisać: Racing, ale uznałem, że to słowo zawęziłoby moje aktywności, więc wybrałem bardziej ogólne: Extreme.
Koszulki w różnych kolorach i rozmiarach. Więcej zdjęć pod linkiem: bertnesswear Cena to 39. Zamówienia trzeba wysyłać na mejla: bertness@email.com
Właśnie zrobiłem nowe koszulki. Sezon rozpoczęty, więc wymyśliłem coś, co może przydać się na zawodach. Jeżeli nadal nie wiesz co oznacza ten napis to odpowiedzi szukaj w moim słowniczku. W tym sezonie planuje mieć jak najmniejszy kontakt palca z klamką hamulcową, a Ty?
Koszulki w różnych rozmiarach i kolorach. Cena jednej to 39pln. więcej zdjęć tutaj. Zamówienia proszę składać poprzez email: bertness@email.com
Jakiś czas temu, przeczytałem zabawny post opisujący typy rowerzystów miejskich. Odsyłam tutaj, do bloga na-rower. Postanowiłem napisać podobny tekst, ale oczywiście opisujący rowerzystów zjazdowych i nie tylko. Poniższy post ma charakter humorystyczny, nie należy traktować go zbyt poważnie.
Gawędziarz
Jest to stały bywalec przynajmniej jednej miejscówki. Nie ważne jak wcześnie przyjedziesz na miejsce, on i tak będzie tam wcześniej od Ciebie. Jego pobyt w danym miejscu nie ma początku ani końca- można by pomyśleć, że mieszka tam na stałe. Może dlatego wcale nie wsiada na rower. Ale co robi? Rozmawia, śmieje się, komentuje i przede wszystkim obgaduje innych(chwilę po tym jak Ciebie już nie ma, zaczyna obgadywać Ciebie). Oprócz tego wie wszystko o wszystkim i o każdym. Wie więcej o Tobie niż Ty sam. Zawsze mówi Ci kto przed chwilą pojechał, kto i z kim zaraz przyjedzie i kto miał być, ale jednak się nie pojawi. To nie wszystko- powie Ci najświeższe i najważniejsze wydarzenia miejscówki tego tygodnia: kto co buduje, komu co strzeliło w rowerze i kto nie doleciał jakiej hopy. Ten typ ma jedną zaletę- żaden zakręt, dziura czy hopa nie mają przed nim tajemnic, zna absolutnie każdy milimetr kwadratowy miejscówki. Wie kto, i w którym roku, wybudował największą hope, którą mało kto lata. To właśnie od niego dowiesz się z jaką prędkością powinieneś najechać na każdy element. Powie Ci ile nie doleciałeś jakiejś hopy(zazwyczaj z dokładnością do 1 milimetra). Jego wiedza w tym zakresie jest zaskakująca, zwłaszcza, że nigdy nie widziałeś go na rowerze.
Magik
Osoba, która zna się na naprawie rowerów i nie tylko. Jednym dotknięciem rozkuje łańcuch, który pospiesznie musisz rozkuć. Z plastikowej butelki zrobi Ci napinacz, który będzie działał dłużej i lepiej niż wszystkie napinacze, których używałeś dotychczas, a z puszki po piwie zrobi Ci nowiutka linkę do przerzutki. Zazwyczaj magik charakteryzuje się niebywałym spokojem i opanowaniem oraz wielką skromnością. Jego typowym odzewem są słowa "cudotwórcą nie jestem, ale zrobię co umiem", albo "no i zrobione-powinno teraz działać". Gdy usłyszysz to drugie, to spodziewaj się, że dana cześć będzie działać teraz lepiej niż nowa. Co ciekawe tę postać poznasz dopiero wtedy, gdy będziesz w potrzebie. Najczęściej magicy "czarują" bezinteresownie, za co im bardzo dziękujemy.
Technik
Postać ta charakteryzuje się szeroką wiedzą z zakresu sprzętu i nowinek rowerowych. Szacuje się, że około 90% swojego życia spędza on na forach i stronach rowerowych(zazwyczaj obcojęzycznych), z których czerpie nieskończone pokłady rowerowej mądrości. Pozostałe 4% spędza na rowerze, a resztę czasu poświęca na sen i pracę/szkołę. Jego głównym zajęciem jest rozprawianie na temat najnowszych części i systemów rowerowych. Jest to odmiana Gawędziarza, tyle, że mówi on o sprawach technicznych. Gdy zastanawiasz się nad jakimiś zmianami w rowerze, to pójdź do niego. Streści Tobie wszystkie opinie na temat każdej części, która Cię interesuje, porówna i obliczy średnią ocenę internautów.
No lans, no skills
Inna nazwa: za hajs matki baluj. Osoba ta ma zawsze najnowszy, najlepszy i najdroższy sprzęt. Jego komplecik: spodnie, koszulka, rękawiczki i buty kosztuje przeważnie od 1500 do 4000zł. Ulubione firmy: Fox, TLD, 661, Dakine. Każdy z nas zna taką osobę. Głównym zajęciem tej osoby jest dodawanie zdjęć na portale społecznościowe. Każdy przedstawiciel tego typu ma przynajmniej jedno swoje zdjęcie z kija(jedyna kamera jaka wchodzi w grę to gopro) Na zdjęciach widzimy prosa, który tak naprawdę nie ma żadnych umiejętności. Rzeczą charakterystyczną takiego lansera są duże naklejki firm energoli(minimalnie 10x10cm)- najlepiej redbula, ale monster i rockstar też ujdzie. Wlepki te nakleja na wszystko co tylko się da- tak, żeby było je dobrze widać na zdjęciach i potem oznaczać wielkie firmy na swoich zdjęciach. Największym rarytasem jest kask redbula, który daje +100 do lansu. Co ciekawe 90% znajomych takiej osoby jest święcie przekonanych, że ten lansik jeździ właśnie dla takiego redbula, czy monstera. Każdy przedstawiciel tego typu przynajmniej raz w życiu był na zawodach. 15 minut po ich ukończeniu dodał wpis na portal społecznościowy w stylu: " I już po zawodach, byłem 6, ale jestem zadowolony.". Pod takim postem widzimy dziesiątki komentarzy zachwyconych dziewczyn, które gratulują mu tego spektakularnego sukcesu. Mało kto wie, że w jego kategorii startowało tylko 6 osób...
Zmieńto
Jest to połączenie Gawędziarza i Technika. Chyba najbardziej denerwująca osoba jaką znasz. Zazwyczaj posiada wiedzę techniczną, tak jak technik. Zamiast opowiadać o nowinkach technicznych mówi Ci co powinieneś wymienić w swoim rowerze- "zmień to, mój kumpel to miał i po paru dniach złapało takie luzy, że było do wyrzucenia", "zmień te hayesy i kup sobie hope'y albo chociaż sainty". Nie istnieje rower, w którym ta osoba nie wymieniłaby czegokolwiek bez potrzeby. Mógłbyś pokazać mu swój nowy rower, prosto z fabryki, a on znajdzie w nim przynajmniej pięć części, które koniecznie musisz wymienić, bo brat siostry jego koleżanki miał to i mu się zepsuło.
To by było na tyle. Mam nadzieję, że się podobało. A Ty, do której grupy należysz?
Popularność ochraniaczy karku stale wzrasta od kilku lat, w wielu sportach. W końcu i ja postanowiłem zainwestować w taki ochraniacz. Niedawno kupiłem mój pierwszy ochraniacz karku- Leatt Brace DBX 5.5. Dotychczas jeździłem w zbroi, ale uznałem, że ochraniacz karku jest bardziej skuteczny niż zbroja, przy ewentualnych poważnych urazach, będąc jednocześnie bardziej wygodnym. Obecnie na rynku jest wiele producentów oferujących takie ochraniacze- Alpinestars, Moveo, Atlas. Dlaczego więc wybrałem akurat Leatt z RPA? Bo sprzedaje również zbroje kompatybilne z tymi ochraniaczami i ich wybór jest naprawdę duży a ja rozważam zakup takiej zbroi. Pierwsza rzecz, którą omówię to:
Zawartość zestawu
W pudełku, od producenta, otrzymujemy:
Ochraniacz karku,
Dystanse do regulacji ochraniacza,
Dystanse do regulacji tylnej płetwy,
Paski mocujące,
Kartę gwarancyjną,
Instrukcję i wlepkę.
Regulacja i dopasowanie
Odpowiednie wyregulowanie i dopasowanie ochraniacza do naszego ciała jest niesamowicie ważne. Źle wyregulowany ochraniacz może przynieść więcej kłopotów niż korzyści, dlatego warto poświęcić temu trochę czasu .
Przed Leattem leżą dystanse do regulacji ramion i przodu ochraniacza.
DBX 5.5 posiada kilka regulacji:
Regulacja kąta nachylenia tylnej płetwy
Regulacja, która odsuwa/przysuwa tylną i przednią płetwę
Dystanse do podniesienia ochraniacza na ramionach
Dystanse do podniesienia ochraniacza na przedniej płetwie
Jak widać możliwości regulacji jest sporo, dzięki czemu łatwo jest dopasować go do naszych potrzeb. Regulacja tylnej płetwy została bardzo ułatwiona w stosunku do poprzednich wersji tego produktu. Zamiast dokręcać dystanse kluczem imbusowym, wystarczy włożyć odpowiednią gumkę w odpowiednie miejsce. Jest to bardzo łatwe i szybkie. są cztery rożne gumki. Każda odchyla ją o inny kąt: 0°, 5°, 10° i 15°
Jedną z tych gumek...
...nakładamy na to miejsce..
... i gotowe!
Druga regulacja, o której wspomniałem umożliwia nam przesunięcie całego elementu z tylną płetwą w przód lub tył.
Wystarczy odciągnąć czerwoną dźwignie (należy to zrobić bardzo mocno, bo dźwignia nie jest prosta do podważenia) i przesunąć element. Analogiczna regulacja znajduje się z przodu ochraniacza i działa w ten sam sposób. Czerwona dźwignia widoczna jest na zdjęciach powyżej.
Dźwignia do regulacji przedniej
Następna regulacja to dystanse. Widoczne na pierwszym zdjęciu. Wystarczy wcisnąć gumki do otworów i po sprawie. Paski regulacyjne pomagają utrzymać ochraniacz na miejscu. Co ciekawe producent twierdzi, że są one opcjonalne , a bez nich ochraniacz łatwo przemieszcza się, co nie jest wskazane.
Zakładanie i ściąganie ochraniacza
Tu również zaszła znacząca zmiana w stosunku do poprzednich modeli. W poprzednich modelach trzeba było odciągnąć klamrę, co nie było takie łatwe, przynajmniej na początku. Pamiętam, że wiele razy przymierzałem Leatty kolegów i za każdym razem nie potrafiłem ich zapiać. Wiem, że jest to kwestia wprawy i po jakimś czasie zapinanie ochraniacza nie stanowiłoby dla mnie kłopotu, ale byłem miłe zaskoczony rozwiązaniem zastosowanym w tym modelu. Trzeba wsunąć jeden element w drugi i czekać na kliknięcie.
Żeby ściągnąć ochraniacz wystarczy nacisnąć przycisk. Oprócz zwykłego ściągania jest jeszcze otwarcie awaryjne. polega ono na przesunięciu elementu. Żeby to zrobić potrzebujemy coś płaskiego i szerokiego lub monety
Szczegółem, który pomaga przy zdejmowaniu ochraniacza, jest drobna wyściółka(jest wykonana z szorstkiej gumy), która jest nad przyciskiem do otwierania. Dzięki temu nawet w rękawiczkach łatwo jest wyczuć gdzie trzeba naciskać.
Inne
Leatt Brace DBX 5.5 ma składaną tylna płetwę. Poprzez złożenie tylnego panelu ochraniacz zajmuje o wiele mniej miejsca niż jego starsi bracia.
tylna płetwa składa się w stronę przodu ochraniacza
Jest to bardzo-BARDZO- przydatne w transporcie, bo niezłożony ochraniacz zajmuje sporo miejsca. Rzecz, którą od razu zauważyłem był fakt, że tylna płetwa jest dosyć miękka. Mam wrażenie, że bez problemu mógłbym ją złamać w rękach, ale wierzę, że inżynierowie dobrze wyliczyli wytrzymałość tego elementu. Według mnie w zestawie zabrakło pokrowca na ochraniacz, za te pieniądze mogliby go dorzucić. Ochraniacz Leatt Brace DBX 5.5 jest dedykowany tylko na rower!
Wygoda
Nie będę się tutaj rozpisywać, bo nie ma nad czym. Dobrze założony ochraniacz jest prawie niewyczuwalny- przynajmniej dla mnie. Warto jest założyć do niego paski i ścisnąć je dosyć mocno, dzięki temu ochraniacz dobrze trzyma się na swojej pozycji i nie przemieszcza się w trakcie jazdy. Przez kilka godzin ciągłego użytkowania ochraniacza, nie odczułem żadnych znacznych niedogodności. Oczywiście po jego ściągnięciu poczułem różnicę, ale tak jest ze wszystkimi ochraniaczami jakie kiedykolwiek powstały.
Podsumowanie
Ten ochraniacz od razu przypadł mi do gustu. Jest bardzo przemyślany i dopracowany. Producent wprowadził w tym modelu wiele zmian, które naprawdę ułatwiają używanie ochraniacza. Poprzednie modele zapewniają tę samą ochronę, ale są mniej ergonomiczne. Póki co jestem z niego zadowolony.
W końcu znalazłem chwilę czasu, żeby opisać moją nieprzyjemną przygodę z ostatniego wyjazdu, którą przeżyłem pewnego, pięknego, białego dnia. Biały dzień oznacza doskonałą widoczność, świeży, dziewiczy i głęboki śnieg.
Zamontowałem kamerę na kija i pojechałem poza trasę.Śnieg był wspaniały, byłem sam, bo wjechałem pierwszym wjazdem na górę, kiedy nie ma jeszcze nikogo oprócz obsługi wyciągu. Po wyznaczeniu pierwszej linii, jechałem już na pełnej prędkości. Za drugim, czy trzecim, zjazdem zaliczyłem glebę. Odcinek był bardzo stromy, więc przekoziołkowałem dobrych parę metrów. W momencie drugiego uderzenia o śnieg, (było ich kilka)poczułem, że kamera wraz z kijem zsunęła mi się z ręki. Po wszystkim odpiąłem deskę i zacząłem podchodzić w górę.Po śladach na śniegu domyślałem się, gdzie może być kamera, ale w głębokim śniegu ciężko jest cokolwiek znaleźć. Rok wcześniej w podobnych okolicznościach zgubiłem odtwarzacz mp3. Będąc na górze, szukałem jakichś śladów na śniegu, które mogłaby zostawić kamera przymocowana do kija, ale niczego nie było widać. Zacząłem chodzić góra-dół i przekopywać deską śnieg. W międzyczasie zauważyłem, że mój pilot do kamery ciągle ją wykrywa, co oznaczało, że kamera jest gdzieś w promieniu 10m. Próbowałem wyłączyć nagrywanie, żeby moja zguba wydała z siebie jakiś dźwięk- nic z tego. Po pewnym czasie na trasie zaczęli pojawiać się ludzie(którzy ledwo potrafili ustać na nartach, co dopiero poza trasą w puchu) i jeździć w pobliżu miejsca wypadku. Pomyślałem, że już nigdy jej nie znajdę, bo za każdym razem gdy ktoś przejechał, kamera mogła zmienić swoje położenie. W pewnym momencie trasa była już rozjeżdżona, więc nawet nie pamiętałem, w którym miejscu dokładnie straciłem kamerę. Postanowiłem, że zjadę na dół, potem w górę i znowu w dół, żeby przejechać pługiem cały ten odcinek w nadziei na kontakt z kamerą. Zapiąłem dechę, i już chciałem jechać, ale zobaczyłem, świecącą na czerwono, lampkę pilota. Co oznaczało, że kamera nadal jest w pobliżu. Zrezygnowany(nie sądziłem, że cokolwiek to da) nacisnąłem przycisk na pilocie i usłyszałem ledwie słyszalny dźwięk kamerki. Zszokowany włączyłem jeszcze raz nagrywanie, nadstawiłem uszu, i znowu wyłączyłem. Ponownie piknęło obok mnie. Zrobiłem tak jeszcze trzy razy, za każdym razem zbliżając się trochę do kamery. Włożyłem rękę w śnieg i za pierwszym razem natknąłem się na zgubę. Kamera była jakieś 20 cm pod pokrywą śniegu. Nie pamiętam kiedy ostatnio, byłem tak szczęśliwy jak wtedy. Znalazłem moją ukochaną kamerę, dzięki pilotowi i odgłosom wydawanym przez nią samą. Od razu ustawiłem głośność kamery na maksa, kij mocniej ścisnąłem na ręcę i pojechałem dalej.
W domu, po obejrzeniu materiału, okazało się, że cały ten film trwał 18 minut. Nagrałem 4 filmy "lokalizujące" kamerę. Niestety cały materiał z wyjazdu utraciłem... Zdążyłem jedynie nagrać krótki film z wyjazdu, na którym tę glebę widać. Jest ona na samym końcu filmiku.
Jaki z tego morał? Zawsze ustawiajcie maksymalną głośność Waszych urządzeń- kiedy idziecie w puch.